🌩️ Marysia I Bogdan Są Małżeństwem Od 24 Lat
Małżonką Łukasza Płoszajskiego jest Emilia Oleksiuk, którą poznał już na studiach. Jak wspominał aktor, zauroczył się nią od pierwszego wejrzenia. Do tego stopnia, że zmienił swój tryb życia, który wcześniej był dosyć imprezowy, jak na studenta przystało. Co więcej, uczucie było tak silne, że Płoszajski już po 6
Małżeństwo Maryi i Józefa poprzedziło Wcielenie Syna Bożego. Jezus, Syn Boży, przyjął z Maryi nasze człowieczeństwo i stał się człowiekiem, gdy ona była poślubiona Józefowi. Dzięki temu w chwili, gdy Jezus, Syn Boży, stał się Synem Maryi, a ona stała się Jego Matką, Józef wszedł w pewną relację z Synem Maryi swojej
dowodu osobistego, świadectwa chrztu , świadectwa bierzmowania, zaświadczenia o ukończeniu nauk przedmałżeńskich, zaświadczenie o odbyciu spowiedzi przedślubnej, świadectwa nauki religii - nieobowiązkowo. Okazanie dokumentów nie jest konieczne, jeżeli małżonkowie biorą ślub w parafii, do której należą.
Jerzy Owsiak poznał żonę jeszcze w liceum, dziś są zgranym małżeństwem już od ponad 40 LAT. Co wiemy o Lidii Niedźwiedzkiej-Owsiak? Zdjęcia do "M jak miłość" PRZERWANE.
Wymieniliśmy wspólne powody, dla których ludzie, którzy są małżeństwem od lat, składają wniosek o rozwód. 1. Spełnienie. Kiedy ludzie mają czterdzieści lub pięćdziesiąt lat, nie tylko mają dzieci, którymi muszą się opiekować, ale także zapewniają opiekę starszym rodzicom. Presja związana z byciem „pokoleniem kanapek
To jest wieczna miłość. Beata i Artur Barcisiowie są małżeństwem od blisko 40 lat. Ich znajomi często podkreślają, że dobrali się jak w korcu maku. Ich szczęście może być przykładem dla wielu osób. Ona nazywa go kaloryferem – i to nie ze względu na budowę ciała! Uważa, że gdy się do niego przytuli, od razu jest jej ciepło. Jednak nie wszyscy dawali szansę temu
Fot. Wojtalewicz Jarosław/AKPA. Marta Lipińska i Maciej Englert od 55 lat tworzą wyjątkowy duet w pracy i w życiu prywatnym. Ona - fantastyczna aktorka, on - aktor i reżyser, dyrektor Teatru Współczesnego. Zdarzało się, że musieli stawić czoła przeciwnościom, ale trudne momenty nie były w stanie zniszczyć ich miłości.
Heidi Klum i Tom Kaulitz, muzyk popularnego przed laty zespołu Tokio Hotel są małżeństwem od 4 lat. Dzieląca ich 16-letnia różnica wieku była im wielokrotnie wytykana. Modelka, jak zapewnia w wywiadach, boleśnie przeżyła nienawistne komentarze, jednak miłość ma dla niej nadrzędne znaczenie i żaden hejter jej nie zniszczy.
Ania i Dawid są małżeństwem od 2015 roku. Od lat starali się o dziecko. Kiedy pani Ania zaszła w ciąże, niezmiernie się ucieszyli. Do 26. tygodnia ciąża przebiegała w sposób
Pan Tadeusz i Pani Marysia stracili zainteresowanie sobą fizycznie. Już od dawna nie współżyją seksualnie. Nadal jednak żywią do siebie uczucie, prowadzą wspólne gospodarstwo domowe i wychowują dzieci. Jeśli nagle jedno z małżonków chciałoby się powołać na brak seksu, to sąd może w ogóle nie dać rozwodu.
Choć książę Karol i księżna Kamila są małżeństwem od 15 lat, to ich miłość trwa już od pół wieku. Ich znajomość zaczęła się w 1970 r. podczas meczu polo, w którym
Oznacza to, że małżeństwem są już 65 lat! Żelazne gody Barbary i Romana Gąsiorowskich z Leźnicy Wielkiej. Państwo Gąsiorowscy są małżeństwem od 65 lat! | Express Ilustrowany
bbhG2U. Miłość i szacunek, to recepta Genowefy i Michała Pantołów na szczęśliwe pożycie. 22 lutego obchodzili 70. rocznicę się w Cieplicach i po roku znajomości pobrali. Od 1953 r. mieszkają w Chorzowie, przy ul. Wolności. Dziś mają ponad 90 lat, nie ukrywają, że w życiu przeszli wiele tych smutnych i tych radosnych chwil. – Zawsze jesteśmy razem i towarzyszy nam uśmiech. To jest najważniejsze – mówi pani Genowefa. – 70 lat temu było bardzo mroźno, ale w dzień naszego ślubu świeciło piękne słońce – wspomina. Receptę na długie i szczęśliwe małżeństwo mają, z pozoru, prostą. – Trzeba się kochać i szanować. Nie robić złej atmosfery w domu – zdradza jubilatka. – Kocha się sercem. Jak w sercu wszystko pasuje to oddaje – tak, tak, nie, nie. Trzeba szanować przy tym drugiego i siebie – dodaje pan Michał. W domu Pantołów zawsze było i jest dużo miłości. – Dobrze się tu dorastało. Wszyscy byli dla siebie dobrzy, szanowali się i kochali. To przekazywaliśmy dalej – mówi Zofia Mrokwa, córka jubilatów. Pantołowie mają dwie córki, troje wnucząt i dwoje prawnucząt. – Dziadek i babcia są pełni miłości i energii. Dziadek to osoba wymagająca – mówi Radosław Mrokwa, wnuk. – Babcia, jak zawsze śmieje się dziadek, to taka osoba, która wszystkich chciałaby nakarmić. Przede wszystkim kocha całą rodzinę i jest elegancką damą. Do dziś nosi dziesięciocentymetrowe obcasy – dodaje. Wnuk nie ukrywa, że razem z bratem wdzięczni są dziadkom za wpojone wartości. – Myślę, że to, co osiągnęliśmy w dużej części zawdzięczamy właśnie im. Adam Broniszewski, kierownik Urzędu Stanu Cywilnego w Chorzowie przyznaje, że 70. rocznica ślubu trafia się rzadko. – To kamienne, wyjątkowe gody. Prawdopodobnie to druga para w historii miasta z takim małżeńskim stażem. Poprzednio taki jubileusz obchodziliśmy w 2012 roku.
Leokadia i Józef Pękalowie z Szumów należą do pokolenia, które zawsze dotrzymywało raz danego słowa. 75 lat temu, gdy jeszcze trwała wojna obiecali sobie miłość, póki śmierć ich nie rozłączy i zamierzają słowa dotrzymać. Józef ma 95 lat, jego żona Leonarda – 94 lata. Niewiele jest par, które mogą poszczycić się tak długim stażem małżeńskim. Jubileusz 75-lecia zawarcia związku małżeńskiego świętowali podczas Mszy św. w kościele parafialnym pw. Narodzenia NMP i św. Michała Archanioła w Kurowie. Uroczystość zgromadziła rodzinę, przyjaciół, sąsiadów oraz mieszkańców miejscowości. Przybyli także wojewoda lubelski Przemysław Czarnek i wójt gminy Kurów Arkadiusz Małecki. Eucharystii przewodniczył ks. dr Krzysztof Kwiatkowski – kanclerz Kurii Metropolitalnej. Zebrani modlili się w intencji jubilatów. Państwo Pękalowie powiedzieli sakramentalne "tak" w kościele pw. Narodzenia NMP i św. Michała Archanioła w Kurowie w trudnych czasach: 29 stycznia 1944 r., gdy trwała jeszcze wojna. Józef to syn przedwojennego posła na Sejm, Stanisława Pękali, który zginał podczas bombardowania Kurowa 10 września 1939 r. Jego mama zmarła, gdy miał 3 lata. Po śmierci ojca został w wieku 16 lat na 30-hektarowym gospodarstwie w miejscowości Podbórz (dzisiaj Szumów). Pani Leonarda, z domu Banaszek, mówi nawet o mezaliansie: pochodziła z biednej, wielodzietnej rodziny. Była najmłodszą z siedemnaściorga rodzeństwa. Ale, skoro byli dla siebie przeznaczeni… cóż mogło stanąć na drodze miłości. Rodzina opowiada o niełatwej drodze edukacji młodego Józefa: w czasie okupacji pieszo poszedł do szkoły, a była to Publiczna Szkoła Przysposobienia Rolniczego im. Stanisława Staszica w Miętnem k/Garwolina. Z Kurowa to ok. 75 km. Prawdopodobnie to właśnie opuszczenie rodzinnych stron uratowało go przed aresztowaniem, zesłaniem do obozu, a może i śmiercią. Rodzinie wielokrotnie wskazywał miejsce, gdzie chronił swoje życie przed niemieckimi żołnierzami. Początki małżeńskiego życia oprócz radości przyniosły i trudne doświadczenia. Dwoje najstarszych dzieci, Zygmunt i Jadwiga, zmarło w dzieciństwie. Pamiątką tych zgasłych przedwcześnie istnień jest krzyż ustawiony przy ich domu. To znak zaufania Bogu po stracie dzieci i wyraz gorącej modlitwy o dar potomstwa. Bóg obdarzył ich jeszcze dwoma synami: Józefem i Janem. Do dziś wspomniany krzyż jest szczególnym miejscem, które jednoczy rodzinę na śpiewaniu nabożeństw majowych czy okolicznych mieszkańców na celebracji Mszy św. z racji poświęcenia pól. List do jubilatów wystosował też abp Stanisław Budzik, który napisał "Jest szczególną łaską i znakiem Bożego błogosławieństwa przeżyć razem 75 lat! Przekazuję Wam najszczersze gratulacje i włączam się w eucharystyczne dziękczynienie, wraz z najbliższymi i wspólnotą parafialną, uwielbiając Boga za Jego dary: miłość objawioną w Jezusie Chrystusie, życie drugiego człowieka, w szczególności męża i żony, życie dzieci: Józefa i Jana, ich rodziny, wnuki i prawnuki. Przyłączam się do dziękczynienia za każdy dzień wypełniony realizacją przykazania miłości, poprzez codzienną służbę Bogu i bliźniemu". «« | « | 1 | » | »»
Od samego początku traktowaliśmy i postrzegaliśmy nasze dziecko jak osobę, członka naszej rodziny, nawet kiedy nie znaliśmy jeszcze jego płci, kiedy było w brzuchu Agnieszki. Od poczęcia aż do naturalnej śmierci to jest człowiek. I było to dla nas naturalną koleją rzeczy, że członka rodziny chce się pochować godnie. Ks. Krzysztof Porosło: Mówicie, że czekacie na drugie dziecko*. Jakie emocje towarzyszyły wam przy oczekiwaniu na pierwsze maleństwo i jakie uczucia towarzyszą wam obecnie? Czy widzicie jakieś różnice? Agnieszka: Podczas oczekiwania na pierwszą córkę było zupełnie inaczej niż teraz. O pierwszej ciąży dowiedzieliśmy się po około pół roku od naszego ślubu. Mniej więcej tyle czasu chcieliśmy sobie dać na bycie razem, jako mąż i żona, zanim pojawią się dzieci, choć oczywiście byliśmy otwarci na potomstwo. Po tych kilku miesiącach stwierdziliśmy, że już możemy rozpocząć starania. Daliście sobie dość krótki czas na to bycie we dwoje. Ksawery: No tak, ale braliśmy ślub już po trzydziestce, więc nie było na co zbyt długo czekać – musieliśmy znaleźć jakiś kompromis pomiędzy tym, żeby mieć czas na budowanie małżeństwa z jednej strony, a nieodwlekaniem rodzicielstwa na później z drugiej strony, gdyż mieliśmy świadomość, że późna ciąża może mieć różny przebieg. Zresztą znaliśmy się od długiego czasu. Początki naszego małżeństwa nie oznaczały poznawania się nawzajem „od zera”. Chcieliśmy po prostu nacieszyć się tym, że jesteśmy małżeństwem, pojechać gdzieś razem na wakacje. Kiedy stwierdziliśmy, że jesteśmy gotowi powiększyć rodzinę, wszystko poszło zgodnie z planem – zobaczyliśmy dwie kreski na teście ciążowym. To była wielka radość. Czyli według planu, wszystko precyzyjnie rozpisane i strzał w dziesiątkę. A: Tak, może to nie było dokładnie jak w harmonogramie, ale wszystko układało się po naszej myśli. K: Aż do pewnej chwili. A: Tak. Na początku wszystko było okej, nawet słyszeliśmy bicie serca dziecka. K: Byliśmy przekonani, że dalej wszystko idzie zgodnie z planem. A: Po trzech tygodniach od pierwszej wizyty u lekarza mieliśmy kolejną wizytę, to był dziesiąty tydzień ciąży. Miała to być rutynowa kontrola. Podczas tej wizyty lekarka stwierdziła, że nie widać akcji serca, że dziecko nie żyje. To się dokonało zupełnie bezobjawowo. K: Nie było żadnych bólów, żadnych symptomów, które by wskazywały, że coś jest nie tak, które by mówiły, że mamy iść do lekarza sprawdzić, czy wszystko w porządku. Poszliśmy na zwykłą wizytę kontrolną i w czasie badania pani doktor przekazała nam tę wiadomość. Czy potem czekaliście jeszcze na kolejne badania potwierdzające pierwszą diagnozę? K: Pani doktor powiedziała, że trzeba będzie iść do szpitala, tam zrobić badania i urodzić dziecko. Następnego dnia pojechaliśmy do szpitala, w którym ona pracowała. Na izbie przyjęć Agnieszka miała jeszcze jedno badanie, które potwierdziło, że nie ma akcji serca u dziecka, a później kolejne przy przyjęciu na oddział. Wszystkie trzy USG dowiodły, że diagnoza była niestety trafna. A: W czasie wizyty, na której dowiedzieliśmy się o śmierci córki, pani doktor wspominała coś jeszcze o innych badaniach, ale nie bardzo pamiętamy co. Nie byliśmy przygotowani na taki przebieg tamtej wizyty, byliśmy w szoku, więc wiele szczegółów nam umknęło. Tym, co na pewno zapadło nam w pamięć, był fakt, że pani doktor dwukrotnie powiedziała nam, żebyśmy się zastanowili, czy chcemy pochować dziecko. Chodziłam wtedy do lekarki, która jest naprotechnologiem. Jest to lekarka ze środowisk katolickich. To dużo zmienia w podejściu do tematu utraty dziecka, rozmowy, ukierunkowania. K: Tak, mieliśmy poczucie, że ta pani bardzo empatycznie podeszła do naszej sytuacji. Traktowała nas bardzo po ludzku. Było jej przykro, że musi nam przekazać taką wiadomość. Nie cytowała nam jakichś wyuczonych lekarskich formułek, ale rzeczywiście przejęła się naszą sytuacją. Nie chciała nawet słyszeć o regulowaniu należności, choć chodziliśmy na prywatne wizyty. Po prostu było widać tę empatię. A: W kontekście dalszej historii dla nas również bardzo ważne było to, że lekarka zapytała nas, czy chcemy pochować dziecko. To była wieczorna wizyta, więc jak wróciliśmy do domu, to czytaliśmy przez całą noc, o co chodzi. Byliśmy też ukierunkowani, czego szukać. K: Wiedzieliśmy, że następnego dnia będziemy musieli podejmować różne decyzje, więc chcieliśmy doczytać jak najwięcej na ten temat, zwłaszcza że niewiele zapamiętaliśmy z wizyty. Lekarka coś do nas mówiła, ale nie umieliśmy się na tym skupić. Dlatego później włączyliśmy internet i szukaliśmy haseł „dzieci utracone”, „pochówek” i tym podobne. Tam szukaliśmy informacji i wiedzy. (…) Kiedy trafiliście do szpitala, to jaka tam była atmosfera? Czy ta sama lekarka was przyjęła? Wiedzieliście, że to jest placówka, w której ona pracuje. Opowiedzcie, jak tam wyglądała kwestia opieki, podejścia do tematu. A: W szpitalu z naszą lekarką spotkaliśmy się po wszystkim, na obchodzie następnego dnia, kiedy miała dyżur. Do szpitala przyjęli nas inni lekarze. Pamiętam, że w trakcie badań padały pytania, czy długo się staraliśmy o dziecko, który to był miesiąc ciąży. Potwierdził się też brak akcji serca. Rozwój dziecka zakończył się już w ósmym tygodniu ciąży, choć byłam w dziesiątym. Wszyscy starali się okazać dobrą wolę, empatię, mówili, żeby się nie przejmować, bo tak się zdarza, a skoro nie musieliśmy się długo starać o dziecko, to że będą kolejne dzieci. Z naszej perspektywy te ostatnie słowa nie były pocieszeniem, bo kolejne dzieci nie zastąpią nam tego pierwszego, zmarłego, którego stratę właśnie przeżywaliśmy. Pamiętam też, że przy każdym z badań od razu zaznaczaliśmy, że chcielibyśmy dziecko pochować. Powtarzaliśmy to za każdym razem jak mantrę. K: Przy przyjęciu na oddział było to szczególnie istotne, bo wtedy pani doktor powiedziała, że jeżeli chcemy pochować dziecko, to Agnieszka nie może mieć porodu wywołanego wyłącznie lekami, tylko trzeba będzie przejść zabieg łyżeczkowania, żeby pobrać materiał do badań. Jeżeli bowiem czeka się, aż dziecko samo się urodzi, to też nie zawsze wtedy da się ten materiał zdobyć. Generalnie nikt nie robił nam żadnych problemów, ale też specjalnie nie ułatwiał, nie pytał, czego chcemy. Szpital przyjmował kolejną pacjentkę i tyle. Dopiero kiedy sami podkreślaliśmy, że chcemy pochować dziecko, otwierały się kolejne furtki, informowano nas, że trzeba wykonać jeszcze to i to, napisać wniosek do dyrekcji i tak dalej. Można by zatem podsumować, że bez fachowej wiedzy nie byłoby możliwości pochowania dziecka. A: W zasadzie nie wiemy, czy w ogóle padłoby pytanie o pochówek dziecka. Może tak, trudno powiedzieć, bo to my zawsze z tym wychodziliśmy, trochę opierając się na tym, czego się naczytaliśmy. Na forach były opisane różne sytuacje. K: Tak, trochę się baliśmy, że nie będą się chcieli zgodzić na pochówek. Czytaliśmy w sieci o wielu takich sytuacjach, które akurat w naszym przypadku, w tym konkretnym szpitalu, w którym byliśmy, nie znajdowały potwierdzenia. Nie byliśmy traktowani jak jacyś dziwacy, że chcemy pochować dziecko, lecz było to zupełnie normalne. Ciągle słyszeliśmy: „Proszę jeszcze to powiedzieć podczas badania, jak się zacznie akcja porodowa, przypomnieć, że chce pani pochować dziecko”. Ten punkt ciężkości był przeniesiony na nas, w dużej mierze na Agnieszkę, żeby pamiętać o tym, co dla nas istotne. Dla kobiety to musi być niezwykle trudne: rodzić martwe dziecko i być równocześnie motorem napędowym całego procesu pochowania go. A: Dla mnie to zaczęło być szczególnie trudne wtedy, kiedy Ksawery musiał wyjść ze szpitala. Był ze mną przez cały dzień w szpitalu, do momentu kiedy skończyły się wizyty i musiał wyjść. Ale do tego czasu nic się jeszcze nie zaczęło. K: Kiedy podano Agnieszce leki, usłyszeliśmy, że po dwóch, trzech godzinach może być już po wszystkim, ale może być i tak, że dopiero następnego dnia pod wieczór środki zaczną działać. Nie było wiadomo, kiedy rozpocznie się poród. Jak rano zarejestrowaliśmy się w szpitalu, to przez cały dzień, do godziny dwudziestej, mogłem być w szpitalu, a później zostałem delikatnie wyproszony, co jest w sumie zrozumiałe, bo wszystkie panie, z którymi Agnieszka była na sali, chciały iść spać. A: Bałam się zostać sama, bo nie wiedziałam, jak to będzie wyglądało, w jakim będę stanie, kiedy to wszystko się zacznie. I nie wiedziałam, czy będę pamiętać, żeby o wszystkim powiedzieć. A nam bardzo zależało, żeby móc pochować dziecko. Mieliśmy ze sobą kartki ze wszystkimi zgodami szpitalnymi i napisaliśmy jeszcze karteczkę o tym, że chcemy pochować dziecko, żeby personel medyczny mógł ją przeczytać, gdybym nie była w stanie mówić. To było obciążające. K: Akcja porodowa rozpoczęła się w nocy i zakończyła się w nocy. Niestety nie było mnie wtedy w szpitalu. Dopiero gdy pojawiłem się rano, byliśmy razem. Najpierw jednak był obchód lekarski i wtedy Agnieszka zobaczyła się z panią doktor, do której chodziła na badania. Lekarka zapytała, czy został pobrany materiał do analizy, i powiedziała, żeby jak najszybciej przekazać go do laboratorium, bo im lepszej jakości materiał, tym łatwiej będzie przeprowadzić badania genetyczne. A: A to dla nas nie było takie oczywiste. Myślałam, że przyjdę do domu i dopiero wtedy zaczniemy w tym kierunku działać. (…) Choć może się wydawać, że odpowiedź jest oczywista, to jednak taka oczywista nie jest, co wiem dzięki częstym rozmowom – dlaczego tak bardzo chcieliście pochować dziecko? K: Od samego początku traktowaliśmy i postrzegaliśmy nasze dziecko jak osobę, członka naszej rodziny, nawet kiedy nie znaliśmy jeszcze jego płci, kiedy było w brzuchu Agnieszki. Od poczęcia aż do naturalnej śmierci to jest człowiek. I było to dla nas naturalną koleją rzeczy, że członka rodziny chce się pochować godnie. A: Chcieliśmy znać płeć, nadać dziecku imię, zarejestrować je. Chcieliśmy, żeby to była nasza konkretna Marysia, a nie abstrakcyjne dziecko. K: Pod tym względem nie ma według nas różnicy, czy dziecko umiera w pierwszym trymestrze ciąży, czy w wieku kilku lat. My czujemy, że to jest nasze konkretne dziecko, które zmarło. Dlatego tak się buntowaliśmy przeciwko słowom, które kierowano do nas w szpitalu, że będziemy mieć kolejne, tak jakby miało ono nam zastąpić dziecko, które zmarło, że to dziecko jest nieważne. To jest nasze pierwsze dziecko. Następne będzie kolejnym, a nie zamiast. * * * Agnieszka i Ksawery, małżeństwo z dwuletnim stażem, rodzice dwojga dzieci – Antosi na ziemi i Marysi w niebie – mieszkają i pracują w Krakowie. _________ * W trakcie przeprowadzania rozmowy Agnieszka była w ciąży z drugim dzieckiem. Fragment książki Życie ze stratą (Wydawnictwo WAM)
Jak każda kochająca żona wspierała go, gdy okazało się, że Dariusz Szpakowski został niespodziewanie odsunięty od komentowania finału „Euro 2020”. Mocno to przeżył, tym bardziej, że podobno stało się to po hejcie kibiców, którzy mieli dosyć jego wpadek i stylu komentowania meczy. Plotkowano też, że został odsunięty, bo - jak na standardy tvp - za bardzo chwalił drużynę rosyjską. Szpakowski jest na pewno jednym z najpopularniejszych, ale i najbardziej kontrowersyjnych komentatorów piłkarskich. Przypominamy historię miłości pary. Urszula i Tomasz Kujawski: „Mamy za sobą wiele zakrętów, ale na szczęście udało nam się pozbierać” Dariusz Szpakowski i Grażyna Strachota - historia miłości Jednych irytują jego lapsusy w stylu „bramka trafiła w słupek”. Inni lubią jego emocjonalny sposób komentowania i pełne bólu okrzyki, szczególnie po przegranych meczach Polaków: „Aj, Jezus Maria! Co myśmy zrobili! Szkoda”. 71-letni Dariusz Szpakowski to jeden z najbardziej znanych głosów w polskiej telewizji i od wielu lat legenda. Dlatego mnóstwo ludzi uważało, że odsunięcie go, bez prawa pożegnania się z widzami było nie w porządku. On sam nie skomentował wydarzenia, zrobiła to za niego żona. Zaznaczyła, że „W tej sprawie nie chodzi o brak możliwości czy sił Dariusza. On jest w dobrej formie”. Podziękowała za słowa wsparcia. „Są bardzo miłe, docierają do nas i dodają siły”. Powiedziała, że to dla nich obojga było zaskakujące. Grażyna Strachota jest aktorką znaną z wielu filmów i seriali z „M,jak miłość” czy „Złotopolskich”, ale wiele osób dopiero teraz skojarzyło ją ze znanym komentatorem sportowym. Może dlatego, że oboje zawsze starali się chronić swoją prywatność. Zobacz też: Wielka miłość zakończona ogromną tragedią. Oto niezwykła historia Uli Dudziak i Jerzego Kosińskiego Fot. Państwo Szpakowscy ślub wzięli w Warszawie, w 1992 roku. Fot: PAP/Longin Wawrynkiewicz Grażyna Strachota i Dariusz Szpakowski: jak się poznali Dariusz Szpakowski zobaczył swoją przyszłą żonę po raz pierwszy w telewizyjnej charakteryzatorni w latach 80. Zapamiętał ją, choć minęli się w przelocie. Zagadnęła go, jak poszło łyżwiarce Kartherinie Witt, którą bardzo lubiła. Spieszył się, więc zdawkowo rzucił, że dobrze. Potem wybrał się do warszawskiego teatru „Ateneum” na głośny w 1985 roku spektakl „Brel” – wybór piosenek słynnego barda w tłumaczeniu Wojciecha Młynarskiego. Spektakl był wydarzeniem, tłumy stały, żeby się dostać na przedstawienie do małej salki „Ateneum”. Zobacz też: Dla męża byłam tą jedyną”. Historia miłości Teresy Lipowskiej i Tomasza Zaliwskiego Śpiewała w nim młodziutka Grażyna Strachota, zbierając dobre recenzje. Popularna dziennikarka Krystyna Gucewicz, napisała, że Grażyna Strachota ma „urok Krafftówny”, co było absolutnym komplementem. I wielkie możliwości charakterystycznej aktorki. Śpiewała znaną piosenkę Jacquesa Brela „Flamandowie”. Dariusz Szpakowski wspominał: „Zobaczyłem ją na scenie i pomyślałem, że jest piękna, ale pewnie jest mężatką, ma już dzieci i nie ma co zawracać sobie głowy”. Nie miała, łączono ją wtedy ze znanym aktorem Krzysztofem Kowalewskim, byli razem kilka lat. Z Dariuszem Szpakowskim spotkali się następnym razem, znowu przypadkiem w …kolejce do wyciągu narciarskiego na Kasprowy Wierch. „Darek bardzo chciał mnie poderwać, ale dałam mu kosza, żeby nie myślał, że jak pracuje w telewizji, to absolutnie wszystko mu wolno”, opowiadała Grażyna Strachota. Aktorka pojechała w góry nauczyć się jeździć na nartach. Gdy Szpakowski zauważył, że niespecjalnie jej idzie, zaproponował, że udzieli jej paru lekcji. Później poszli razem do restauracji, gdzie bardzo długo rozmawiali. I tak zaczęła się ich miłość. Grażyna Strachota: zakochałam się w Darku na śmierć i życie Dariusz Szpakowski podobał się jej jako mężczyzna, ceniła go jako komentatora sportowego, imponował jej jako inteligentny i wrażliwy człowiek. „Zakochałam się w Darku na śmierć i życie”, wspominała aktorka w „Świecie seriali”. „Cztery lata później byliśmy już małżeństwem”. Grażyna Strachota jest o dziewięć lat młodsza od swojego męża - urodziła się 8 września 1960 roku w Warszawie. W 1984 r. ukończyła Państwową Wyższą Szkołę Teatralną. Zagrała w wielu spektaklach, w musicalach „Romeo i Julia" i „Taniec Wampirów". Była przebiegłą Maritą w „Złotopolskich”, na dużym ekranie zadebiutowała w filmie „Śmierć Johna L" w reżyserii Tomasza Zygadło. Grała też w „Porno" Marka Koterskiego, „Historii niemoralnej” Barbary Sass, „Życie za życie. Maksymilian Kolbe" Krzysztofa Zanussiego. Fot. Rodzina w komplecie, Grażyna Strachota i Dariusz Szpakowski, z córkami Julią ( z lewej) i Gabrielą, 2001 rok. Fot: Maciej Billewicz/Forum Darek Szpakowski: początki kariery Dariusz Szpakowski urodził się w 1951 roku w Warszawie, zawsze interesował się sportem, sam grał w koszykówkę w Legii Warszawa. Ukończył też warszawski AWF. W 1976 roku zaczął pracować w polskim radio, jego nauczycielem byli legendarny komentator i dziennikarz sportowy Bohdan Tomaszewski, wymowy uczył go natomiast Gustaw Holoubek. Podobno mentorzy pytali pół żartem: „Panie Darku, czy Pan jest Anglikiem, bo mówi Pan jes zamiast jest”. W swoim debiucie jako prowadzącego Studio S-13 podał, że w zakończonym meczu padł wynik zero zero, do przerwy zero zero. „Popełniłem logiczny błąd, pech jednak chciał, że na jachcie słuchał mnie szef Radiokomitetu Maciej Szczepański, który zaprosił też znajomych. Zobacz też: Grała uwodzicielską Pamelę Marszałek w Miodowych latach. Potem Agnieszka Różańska zniknęła z mediów Jeden z nich zapytał: „Co to za ludzie u ciebie pracują?” „Pracują? Już nie pracują”, odparł prezes, nazywany Krwawym Maćkiem. Zanosiło się na zwolnienie, ale skończyło się zawieszeniem na 57 dni”, wspominał w „Gazecie Pomorskiej". W radio podobał się, jednak chcieli go zatrzymać, jego przełożony pytał, czego Ci trzeba „mieszkania, talonu na samochód?”. Ale jego skusiła telewizja, do której przyszedł w początku lat 80. Musiał się w niej oduczyć radiowych nawyków, zwracano mu np. uwagę, że za dużo mówi. Przez lata był królem redakcji sportowej na Woronicza. Komentował setki mety i ważnych sportowych imprez. Nawet jego wpadki tworzyły jego legendę. W internecie można znaleźć całe strony z pomyłkami Szpakowskiego (tzw. szpakami), z których jedne z zabawne, a inne jak np. mylenie Messiego z Maradoną pewnie trudniejsze do wybaczenia przez kibiców. Ale dziś Szpakowski to instytucja, czy jak ktoś powiedział „biało-czerwona legenda mikrofonu”. Zobacz też: Małgorzata Hajewska-Krzysztofik o traumie z dzieciństwa. Była bita przez ojca, a rodzina milczała Fot. Dariusz szpakowski z córką Gabrielą na imprezie „Bieg po nowe życie", 2014 rok. Fot: Piętka Mieszko/Akpa Dariusz Szpakowski i Grażyna Strachota: dzieci Po ślubie ustalili, że Dariusz będzie zarabiał na dom, a Grażyna poświęci się rodzinie. Tym bardziej że niedługo na świat przyszła ich pierwsza córka - Julia, bardzo przez ojca rozpieszczana. Sześć lat później urodziła się jej siostra – Gabrysia. Praca sprawiła, że Szpakowskiego ominęły emocje związane z narodzinami dzieci. „Gdy rodziła się pierwsza córka Julka, pojechałem komentować mecz. Prowadząca ciążę znajoma ginekolog zapewniała mnie, że zdążę wrócić. Okazało się, że nie zdążyłem i po meczu kolega podszedł do mnie i powiedział: >>Szpaku, gratuluję. Masz córkę!<<. Wróciłem do Polski i od razu pojechałem na kolejny mecz. Nie odebrałem nawet żony ze szpitala”, mówił w Super Expressie Dariusz Szpakowski. Podobnie było w przypadku narodzin Gabrysi. Zadzwonił do żony, by zapytać, jak się czuje, a ona powiedziała mu, że właśnie został ojcem. Obie córki są już dorosłe, starsza – Julia jest specjalistką w dziedzinie PR i fanką gotowania, młodsza Gabriela próbuje swoich sił jako aktorka i producentka. Grażyna Strachota po odchowaniu dzieci wróciła do pracy, widzowie bardzo lubili jej rolę w „BrzydUli”, gdzie zagrała matkę Marka Dobrzańskiego - Helenę. Popularne stały się jej męsko-damskie porady w rodzaju: „Musisz go zaskakiwać każdego dnia od nowa”, „Mężczyznę trzeba stale uwodzić tajemniczością, wyrafinowaniem”. Grażyna Strachota i Dariusz Szpakowski, są szczęśliwym, spokojnym małżeństwem. Lubią aktywny wypoczynek, wycieczki, rowery. W czasie wakacji można ich spotkać na Helu, w Juracie. Panu Dariuszowi życzymy urodzinowo stu lat życia!
Magdalena Walach i Paweł Okraska od lat tworzą szczęśliwe małżeństwo. Połączyła ich wspólna pasja, studia i najważniejsze - miłość. Dziś są uważani za jedną z bardziej tajemniczych par i niechętnie wyjawiają swoje sekrety. Jak wygląda ich historia miłości? Urszula Dudziak i Bogdan Tłomiński udowadniają, że nigdy nie jest za późno, by znaleźć miłość Magdalena Walach i Paweł Okraska – jak się poznali? Rzadko uchylają rąbka tajemnicy i bardzo cenią sobie prywatność. Ona jest jedną z najbardziej cenionych aktorek, on na zawsze w sercach fanów pozostanie Michałem Łagodą z M jak miłość i spełnia się na deskach teatru. Chociaż praca stała się ich pasją, to rodzinę zawsze stawiają na pierwszym miejscu. Magdalena Walach i Paweł Okraska od 19 lat są szczęśliwym małżeństwem. Po raz pierwszy spotkali się w 1995 roku na studiach aktorskich. Wspólna pasja i zawód nie stały im nigdy na przeszkodzie w budowaniu szczęśliwej przyszłości. „Podobno jest lepiej, gdy małżonkowie nie pracują w tym samym środowisku. Nie wiem. Jestem z moim mężem i przywykłam do tego, że on jest aktorem tak jak ja. Nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej”, mówiła Magdalena Walach w Mieście Kobiet. O mały włos, a ich drogi mogłyby się nigdy nie skrzyżować. Magdalena Walach myślała nad wyborem innego kierunku studiów. Ostatecznie zdecydowała się na szkołę teatralną. „Aktorstwo nigdy nie było dla mnie celem samym w sobie. Nie do końca wyobrażałam sobie siebie w tym zawodzie. Spróbowałam swoich sił, żeby później nie żałować niepodjętego wyzwania”, przyznawała w wywiadzie dla Świat Zdrowia. Z kolei Paweł Okraska związał swoje życie ze sceną dzięki mamie. „Moja mama polonistka zabierała mnie często do teatru, potem wysyłała na spektakle dyplomowe, ale chyba przez myśl jej nie przeszło, że będę chciał studiować w szkole teatralnej. W pewnym momencie zaczął mi się podobać świat kreowany na scenie, był jakiś... bardziej doskonały niż to, co znałem ze szkoły czy z podwórka. Zbieg okoliczności sprawił, że spotkałem osobę, która zachęciła mnie, bym spróbował zdawać do szkoły. Byłem na innych studiach, nie miałem „ciśnienia”, że muszę się dostać. W Madzi przypadku też nie było oczywiste, że zostanie aktorką. Mówi, że gdyby nie zdała do szkoły za pierwszym razem, już by nie próbowała, a wtedy pewnie nigdy byśmy się nie spotkali”, tłumaczył przed laty w rozmowie z Katarzyną Piątkowską dla VIVY!. Zobacz też: Sympatię widzów zdobył rolą w M jak miłość! Jak dziś wygląda życie Pawła Okraski? Fot. TRICOLORS/East News Zakochani w 2008 roku. Magdalena Walach i Paweł Okraska od prawie 20 lat tworzą szczęśliwe małżeństwo Miłość oparta na przyjaźni To było zrządzenie losu, że tych dwoje odnalazło się na tym świecie. Gdy po raz pierwszy aktor zobaczył swoją przyszłą żonę, wiedział, że to wyjątkowa kobieta, o którą warto walczyć. Była bardzo radosna, spontaniczna, pełna energii i niezwykle kobieca. To był czas obozów adaptacyjnych dla studentów aktorstwa. Paweł Okraska również zwrócił na siebie jej uwagę - przystojny, elegancki, wysportowany i z taką iskrą w oku. Na początku łączyły ich koleżeńskie relacje. Dużo rozmawiali, spotykali się na korytarzu, zajęciach… Aktor nie ukrywał, że potem przez długi czas z nadzieją wypatrywał Magdaleny na uczelnianym korytarzu. Ona po prostu zawróciła mu w głowie. „Szukałem jej, jak jakiś małolat zaglądałem przez dziurkę od klucza do sal, w których miała zajęcia”, mówił nam aktor w jednym z wywiadów. Magdalena Walach dopiero po latach przyzna, że na początku uważała korytarzowe spotkania za przypadki. Potem okazało się, że ukochany planował wszystko na podstawie jej harmonogramu zajęć. „Szczególnie lubiłem czas sesji egzaminacyjnych, bo wtedy nasze spotkania się nasilały. Chwila przerwy w próbach i zaraz byliśmy razem. Wtedy też Madzia wypłakiwała mi się na ramieniu, że coś jej nie wychodzi, nie daje rady na jakichś zajęciach, po czym w efekcie kończyło się to dobrą notą w jej indeksie. (...) Szkoła teatralna to dla nas nie tylko zajęcia, ale też to, co pomiędzy: szukanie siebie, radość ze wspólnych zajęć, pisanie tajemniczych karteczek, długie spojrzenia, ciągłe szukanie siebie nawzajem”, opowiadał Paweł Okraska. Oboje nie chcieli niczego przyspieszać. Powoli się poznawali, pielęgnowali rodzące się między nimi uczucie. Dopiero na drugim roku studiów Magdalena Walach usłyszała od niego miłosne wyznanie. Paweł Okraska nie miał już zamiaru dłużej udawać i skrywać swoich uczuć. „Kiedy się zobaczyliśmy, wyznałem Madzi, że chcę być z nią przez resztę życia”, dodał w Świecie Seriali. Z kolei sama aktorka przyznawała w wywiadach, że nie potrafiła dokładnie powiedzieć, kiedy zrozumiała, że to właśnie z Pawłem chce spędzić resztę życia. Nic dziwnego, że mówiono o nich „klasyczna para”. „Pewnie dlatego, że u nas wszystko działo się po kolei. Był czas podchodów, flirtu, randki, spacery, zauroczenie, zakochanie, narzeczeństwo, a potem ślub i wspólne życie. Wszystko miało swój czas i urok”, dodawał aktor. Dopiero w 2002 roku stanęli na ślubnym kobiercu. Zawsze starali się by praca i rozłąka nie odbijały się negatywnie na w ich życiu prywatnym. Zależało im, by najwięcej czasu spędzać w swoim towarzystwie. Bywały momenty, w których wspólnie pojawiali się na scenie. Małżonkowie spędzili pół roku w Niemczech, gdzie w jednym z teatrów grali rodzeństwo. Innym razem pojawili się w produkcjach – Supelement i Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową. Sprawdź: Maria Czubaszek i Wojciech Karolak przeżyli razem 40 lat. W tym tkwił sekret ich związku Fot. PIOTR FOTEK/REPORTER Paweł Okraska mocno kibicował żonie podczas udziału w Tańcu z Gwiazdami, 2008 rok Fot. VIPHOTO/East News Małżonkowie w 2011 roku Sekret małżeństwa Magdaleny Walach i Pawła Okraski W 2006 roku małżonkowie powitali na świecie syna, Piotra. To był rewolucyjny czas w ich życiu. Przed nimi jedna z najważniejszych ról – rodzicielstwo. Po czasie utwierdzili się także w tym, że mogą na siebie liczyć w każdej sytuacji. Motywują się, wspierają... Cokolwiek by się nie działo, stoją przy sobie murem. To największa siła związku. Magdalena Walach ceni w ukochanym czułość i dobroć. „Paweł wzrusza mnie czułością, zawsze staje na wysokości zadania i jest dla mnie oparciem. Szukałam takiego poczucia bliskości i bezpieczeństwa, jakie mąż mi daje. Nie potrzebuję żadnej innej odskoczni, która miałaby mi dostarczać wszelkiego rodzaju „fajerwerków”, mówiła w VIVIE!. Z każdego kryzysu wychodzą obronną ręką. Podkreślają, że zdarzają im się drobne różnice zdań, mają różne charaktery. Ale prawdziwa miłość jest w stanie przetrwać wszystko. ,,Jesteśmy całkiem różnymi osobami. Zawsze mi się to w Madzi podobało, że jest inna ode mnie, że nie jest taka, jaką mógłbym sobie wymyślić. Mamy różne reakcje, zachowania, może właśnie dlatego się uzupełniamy. Kryzys to sekunda, mgnienie oka, którym nie warto sobie zawracać głowy, w małżeństwie i życiu rodzinnym jest wiele innych ciekawszych zadań do wykonania niż kumulowanie w sobie złej energii. Trzeba pielęgnować to, co się ma. Miłość i mądrość szybko rozwiązują problemy. Rodzina daje dużą siłę”, mówił aktor w jednym z wywiadów z Katarzyną Piątkowską. Życzymy wszystkiego dobrego! Przeczytaj: Tej miłości nikt nie dawał szans. Beata Ścibakówna i Jan Englert są małżeństwem od prawie 26 lat! Fot. VIPHOTO/East News Magdalena Walach, Paweł Okraska, 2015 rok
marysia i bogdan są małżeństwem od 24 lat