🌕 Tubylec Z Nowej Zelandii
Mapa turystyczna Nowej Zelandii jest dostępna do pobrania w PDF, w wersji drukowanej i za darmo. Turystyka jest ważną gałęzią przemysłu w Nowej Zelandii, która w 2010 roku dostarczyła 15 mld NZ$ (czyli 9%) produktu krajowego brutto kraju. Jest to również największa branża eksportowa w Nowej Zelandii, z około 2,4 mln
Określenie "tubylcy z Nowej Gwinei" posiada 1 hasło. Inne określenia o tym samym znaczeniu to żyją w Nowej Gwinei; ludność Nowej Gwinei; autochtoni z Nowej Gwinei; rdzenna ludność Nowej Gwinei; zamieszkują Nową Gwineę.
Orzeł haasta – wyjątkowo niebezpieczny drapieżnik. Do wyginięcia 600 lat temu Haasta żył na Wyspie Południowej Nowej Zelandii. Orzeł został po raz pierwszy opisany w 1871 r. przez Juliusa von Haasta i to właśnie jego nazwisku zawdzięcza swoją nazwę. Dorosłe osobniki ważyły do 15 kg i były około 30-40 proc. większe od
Po odpłynięciu z Nowej Zelandii Cook zaczął przygotowywać się do powrotu do Wielkiej Brytanii. 20 kwietnia 1770 roku „Endeavour” dotarł do okolic Point Hicks. Nieznany ląd jako pierwszy zaobserwował porucznik Zachary Hicks. Cook od początku zakładał, że zaobserwowana ziemia to wschodnie wybrzeże Nowej Holandii.
Tuatara to: agafia; gad przypominający dużą jaszczurkę, zamieszkujący wyspy w pobliżu nowej zelandii; gad ryjogłowy; gad ryjogłowy z Nowej Zelandii; gad ryjogłowy, oliwkowozielony; gad wyglądem przypominający jaszczurkę; gad z rzędu ryjogłowych, podobny do jaszczurki, zamieszkuje skaliste wybrzeża Nowej Zelandii i kilku wysp w Cieśninie Cooka, hat;
Autochton ( stgr. αὐτόχθων autochthon – „z tej ziemi”, „tuziemiec, tubylec”, od autós „sam” i chthōn „ziemia” [1] [2]) – człowiek należący do rdzennej ludności danego obszaru [3] [4] . W odróżnieniu od ludności autochtonicznej mówi się o ludności napływowej [3] . Według profesora Andrzeja Saksona
tubylec z Borneo ★★★ MALAN: Daniel, premier Związku Południowej Afryki 1948-1954 ★★★★★ mariola1958: MASAJ: tubylec z Kenii ★★★ WALON: mieszkaniec południowej Belgii ★★★ CHINJU: miasto w południowej części Korei Południowej ★★★★★ mariola1958: DZIKUS: tubylec ★★★ MAORYS: tubylec z Nowej Zelandii
Udostępnij. 18.04.2023, 15:36 | czytano: 9520. Już jest. Przyleciał z Nowej Zelandii (zdjęcia) NOWY TARG. Załoga w składzie kapitan Gabriel Batkiewicz i pierwszy oficer Tomasz Wróbel wylądowała na nowotarskim lotnisku. Przebazowali samolot, który służyć będzie skoczkom spadochronowym. zdj.
Jakie są wina z Nowej Zelandii?Wina nowozelandzkie to wina aromatyczne, soczyste i owocowe. Jest to zasługą urodzajnego terenu Nowej Zelandii oraz jej wyjątkowego, wyspiarskiego klimatu - owiane morską bryzą i ogrzane słońcem winorośle nabierają niezwykłego charakteru, który przenosi się na produkowane później wina w postaci charakterystycznego bukietu.
Podjeżdża kamper, wysiada z niego syn Helmuta Kohla i radzi, by udać się do Coromandel. Walter Kohl przyleciał do Nowej Zelandii po raz pierwszy i gdyby nie zbliżająca się premiera jego książki w Niemczech, najpewniej już nigdy nie opuściłby kraju kiwi. – To poradnik o tym, jak podnieść się po próbie samobójczej.
Nowa Zelandia jako pierwszy kraj na świecie przyjęła pokoleniowy zakaz sprzedaży spalanego tytoniu. Parlament Nowej Zelandii głosami 76 do 43 przyjął we wtorek 13 grudnia ustawę, zgodnie z którą osoby urodzone po 1 stycznia 2009 r. nie będą mogły już nigdy kupić papierosów. Takie rozwiązanie ma sprawić, by minimalny wiek, od
Słowo „tubylec” w słownikach zewnętrznych. Pod spodem znajdują się linki do zewnętrznych słowników, w których znaleziono informacje związane z terminem tubylec: » Odmiana przez przypadki rzeczownika tubylec. » Synonimy tubylec. » Antonimy dla słowa tubylec. » Wyrazy bliskoznaczne do tubylec. » Wyrazy przeciwstawne wyrazu
v9NiRm. Nowa Zelandia 9 dniach dopłynęliśmy do Opua w Nowej Zelandii. To był mój pierwszy rejs po Pacyfiku. Około 1100 mil morskich po największej kałuży przybyciu celnika i odprawy imigracyjnej rozpoczęła się odprawa, która trwała godzinę. Wraz z odprawą paszportową i celną zrobiono odprawę ochrony środowiska. Wcześniejsze informacje się sprawdziły. Do Nowej Zelandii nie można wwozić nic z jedzenia nie przetworzonego. Wszystko co było z tym związane, zapakowali do wielkiego czarnego wora i zabrali, nawet nasze wcześniejsze worki ze śmieciami były nieodpłatnie utylizowane. Zabrali nam owoce, warzywa, jajka, miód, nawet ciecierzycę. Sprawdzali też jacht, zaglądając w różne zakamarki, ale w sumie raczej pobieżnie i niezbyt dokładnie. Gdy zajrzeli do jednej z kajut, gdzie było baaaardzo dużo rzeczy, od razu facet zamknął i nie miał zamiaru tam wizy na 3 miesiące i z całym workiem łupów odprawa opuszcza pozostało nam zrobić obiad z tego co zostało i ruszyć na ląd na zakupy. Po zjedzeniu tuńczyka, którego dwa dni wcześniej złowiliśmy przestawiliśmy się na kotwicowisko. Nie było to łatwe zadanie, bo cała zatoka dość płytka. Jachtów stojących na kotwicy sporo, więc i miejsca mało. Rzuciliśmy kotwicę wzdłuż toru wodnego utrzymując dziób na wschód. Niestety, kotwica ciągnęła się po dnie. Po nieudanej próbie kotwiczenia obok toru wodnego, zakotwiczyliśmy centralnie na torze wodnym. Oczywiście nie jest to zgodne z prawem wodnym, ale nie byliśmy jedyni, a zakotwiczyć nie było gdzie. Widocznie tam i takie zwyczaje, bo nikt się nie czepiał, a i ruch był tam prawie portowym Yacht Clubie, gdzie codziennie zbierają się miejscowi i przyjezdni żeglarze wypiliśmy pierwsze zimne piwko w Nowej Zelandii. Porozmawialiśmy z obsługą i zamówiła nam taxi, żebyśmy mogli pojechać na zakupy do pobliskiej miejscowości – Paihia. Gdy kończyliśmy piwko, w drzwiach pojawił się rudawy tubylec Paul, który był naszym 20 miejscowych dolarów zawiózł nas do Paihia. Najpierw zlokalizowaliśmy bankomat, potem sklepy, a następnie udaliśmy się na małe zwiedzanie i miejscowe wypoczynkowa, sporo turystów, jakieś imprezy z muzyką na żywo, ciepło, przyjemnie, czuliśmy się jak w raju – cokolwiek to oznacza i jak tam zrobieniu zakupów w ostatnim sklepie zakupiliśmy jeszcze karty do Internetu i spytaliśmy o autobus do Opua. Niestety nie ma takiego, a jedyny środek lokomocji to taxi. Wobec tego prosimy o numer na taxi. Dostajemy numer i okazuje się, że to numer do Paula. Tak, tu tylko Paul ma taxi otrzymujemy w odpowiedzi. Zatem dzwonimy do Paula i za 15 minut jest po nas. Wracamy na jacht, kolacja i pierwsza noc w nowym kraju, w cudownym kraju, który od następnego dnia zamierzamy intensywnie w trójkę, że nie będziemy patrzeć w necie co i gdzie jest, będziemy szli gdzie nas oczy grudnia 2015, po śniadaniu płyniemy dingi do pomostu przy Opua Cruising Club, zabieramy plecaki z piciem i robimy wypad na ląd. Najpierw odwiedzamy miejscowy sklep z artykułami żeglarskimi i wędkarskimi. Potem natrafiamy na mały sklep spożywczo-warzywno-cukierniczy. Kupujemy kawę i ciacho. Pyszne, jak domowe. Kawa wyśmienita. Idziemy dalej i trafiamy na prom, który przewozi auta i ludzi na drugą stronę – na półwysep. Cena 2 dolary nowozelandzkie od głowy w obie strony. Czas płynięcia 5 minut. Wysiadamy, idziemy przez siebie. Po kilkudziesięciu metrach okazuje się, że doszliśmy do Okiato – pierwszej stolicy Nowej Zelandii. Idziemy dalej. Dochodzimy do historycznego rezerwatu w Okiato. Miejsce zapierające dech w piersiach. Mieszkający tam ludzie w swoich domach mogą się czuć niezwykłymi szczęściarzami. Magia tego miejsca jest wręcz nie do mały odpoczynek na ławce pośród niesamowitej zieleni z widokiem na ocean i aż nie chce nam się iść dalej, by nie opuszczać tego miejsca. Niestety, czas jest nieubłagany, nie możemy tam zostać wiecznie i chcemy zobaczyć więcej cudownych w dół do zatoczki oceanu. Następne cudowne miejsce z plażą na której leży tysiące muszli ostryg. Idziemy kawałek plażą, robimy kilka fotek i wracamy na górę. Odnajdujemy szlak leśny przez rezerwat Kiwi. Idziemy cudownym starym lasem z drzewostanem niczym z Indiany Jones. Robimy kilka fotek na ogromnych drzewach. Pniemy się tym leśnym szlakiem w górę, nie jest łatwo, ale tempo mamy dobre i kondycję jeszcze ok. półtorej godzinie wychodzimy na drogę asfaltową i idziemy w kierunku oceanu. Zauważamy szyld jakiejś knajpy. Okazuje się, że to winiarnia. Przyspieszamy w nadziei, że uda nam się może coś zjeść i napić. Dochodzimy do celu i okazuje się, że to cudowna winnica Omata Estate na wzgórzach półwyspu. Wzgórza te były widoczne, gdy wpływaliśmy do zatoki, ale teraz zobaczyliśmy to z bliska. Widziałem już kilka winnic w życiu, ale ta to perfekcja w każdym calu. Od idealnie przyciętych winorośli, poprzez zabudowania, salę konsumpcyjną z tarasem do niesamowitego położenia na samym szczycie wzgórza z niesamowitym widokiem na doszliśmy na miejsce było kilka minut przez i pani nam powiedziała, że zaraz zamyka. Byliśmy zasmuceni, bo mieliśmy ochotę na spróbowanie wina, które tam produkują. Gdy pani się dowiedziała, że my przypłynęliśmy z Polski, była ogromnie zdziwiona i stwierdziła, że to przecież na drugim końcu świata i że zostanie dłużej i zaprezentuje nam degustację. Degustacja wszystkich win kosztuje 5 dolarów nowozelandzkich, a jeśli kupuje się potem jakieś wino, odliczają to od ceny butelki. To była uczta dla podniebienia i kubków smakowych. Niesamowite wina, jedno lepsze od drugiego. Żałowaliśmy tylko jednego, że tak późno tam drodze powrotnej na prom szliśmy już drogą asfaltową, żeby nie spóźnić się na prom. W przeciwnym razie droga na druga stronę byłaby chwili, gdy pomyślałem, aby kogoś zatrzymać, o tym samym pomyślała Patrycja i machnęła ręką, Za 3 sekundy zatrzymało się auto. Okazało się, że to pani z winnicy. Zabrała nas do swojego malutkiego auta i wraz z jej opowiadaniami o okolicy ruszyliśmy w drogę już mieliśmy większe pojęcie, co dalej zwiedzamy. Musieliśmy tylko zlokalizować gdzie i jak wypożyczyć auto i w drogę na zwiedzanie tej cudownej zielonej wyspy. Jeszcze tego samego wieczora Huzar wyszperał w necie namiary na kogoś, kto nam na drugi dzień przyprowadzi auto.
Lista słów najlepiej pasujących do określenia "autochton z nowej Zelandii":MAORYSMAORYSIPAPUASABORYGENKANAKKIWINIELOTNESTORKEAKAKAPOPAPUGAKAZUARHAMILTONBRUNNERABELCOOKTONGARIROSUTHERLANDRUAPEHUDOLAR
Nadal nie mamy odpowiedzi na tubylec rdzenny mieszkaniec. Krzyżówka. Nadal pracujemy nad znalezieniem właściwej odpowiedzi. Spróbuj wrócić później lub poszukaj innego. Wyszukaj krzyżówkę znasz odpowiedź? inne krzyżówka Rdzenny mieszkaniec tubylec Rdzenny mieszkaniec australii Rdzenny mieszkaniec grenlandii Rdzenny mieszkaniec kambodży, Rdzenny mieszkaniec kambodży, Rdzenny mieszkaniec kambodży, Tubylec z himalajów Tubylec z kenii Rdzenny Rdzenny, osiadły, rodowity Rdzenny, urodzony Mieszkaniec budapesztu Mieszkaniec wsi Mieszkaniec wsi zapadłej Mieszkaniec nowego sadu Mieszkaniec dawnego zaporoża Mieszkaniec duszanbe Mieszkaniec kamczatki Mieszkaniec polnocnych chin Mieszkaniec afryki trendująca krzyżówki Słynna galeria sztuki w sankt petersburgu Zazdrosny mąż desdemony z tragedii szekspira Republika wchodząca w skład federacji rosyjskiej, z syktykwarem Ogólnie o wężach, żółwiach, krokodylach Określona powierzchnia terytorium Opiekunka małych dzieci Drzewo liściaste ze skrzydlakami Ogólnie o mężczyźnie z ameryki łacińskiej 18k kawałek wykrojony z gazety Węgiel wydobyty w kopalni Tłusty śledź Dość szybki taniec pochodzący z kuby Ponętne szczegółu kobiecego ciała Samica dzika, matka warchlaków Używana przez rybaków do połowu ryb,z oczkami odpowiedniej wielkości
Wellington – Picton – Kaikoura – Akaroa – Arthur’s Pass NP – Paparoa NP – Westland NP – Wanaka – Queenstown – Fiordland NP – Milford Sound Rano wstajemy o świcie i meldujemy się o 6:30 na przeprawie promowej. Załadunek na prom trwa około godziny, po czym udajemy się na pokład pasażerski, gdzie TV na bieżąco relacjonuje akcję ratowniczą z Chrischurch. Tutaj dopiero widzimy rozmiary tragedii jaka dotknęła to miasto. No cóż za 2 dni będziemy przejeżdżać przez Christchurch, choć nie bardzo wiemy jeszcze jak, bo z relacji telewizyjnych dowiadujemy się, że rząd wprowadził stan wyjątkowy, a wojsko zamknęło dostęp do centrum miasta. Po około 4 godzinach dopływamy do Picton – portowego miasteczka na Wyspie Południowej. Tutaj żegnamy Maćka i Darię, którzy z racji krótszego pobytu w Nowej Zelandii jadą inną trasą i wyruszamy do Kaikoury. Droga biegnie cały czas wzdłuż wybrzeża południowego Pacyfiku, ruch jest znikomy, jedzie się dosyć sennie, co chwile pada deszcz. Wreszcie dojeżdżamy do starej wielorybniczej osady jaką była Kaikoura. Obecnie nie poluje się już na te olbrzymie ssaki, kwitnie za to turystyka, można za całkiem pokaźne pieniądze wyruszyć w rejs żeby poobserwować z bliska wieloryby. Zniechęceni wysoką ceną i kiepską pogodą udajemy się tylko na pobliski półwysep, który zamieszkuje spora kolonia fok. Zwierzęta leniwie wylegują się na skałach i są dosłownie na wyciągnięcie ręki. Wspinamy się też na pobliski klif, skąd roztacza się niezły widok na okolicę. Pogoda cały czas jest beznadziejna, dlatego postanawiamy pojechać jeszcze bardziej na południe w pobliże Christchurch i tam zanocować na jednej z plaż. W mieście ustawiamy się w sporej kolejce za benzyną, która zaczyna być towarem deficytowym. Jak się wkrótce okaże, to ostatnia czynna stacja w promieniu 200 km od strefy dotkniętej kataklizmem. Po napełnieniu baku do pełna tego samego dnia dojeżdżamy do Amberley Beach, gdzie lokujemy się na darmowym polu biwakowym. Piękny słoneczny poranek spędzamy pośród olbrzymich fal, zażywając kąpieli w oceanie. Niestety nie da się specjalnie pływać, gdyż fale są za duże i miotają człowiekiem w każdą stronę. Odświeżeni ruszamy do Christchurch. Tak jak spodziewaliśmy się do centrum wjechać się nie da, omijamy miasto zatem nieco od południa i udajemy się na półwysep do Akaroa. Po drodze mijamy kilkanaście pustych stacji benzynowych i sklepów, w których widnieją kartki informujące, że z powodu trzęsienia ziemi art. spożywcze są racjonowane. Pewnie i tak jest, choć rzeczywistość wygląda tak, że wszystko, co tylko nadaje się do jedzenia zostało wykupione na pniu, a nowe dostawy będą nie wiadomo kiedy. Na szczęście udaje nam się dostać w piekarni trochę chleba, który przez kolejne 2 dni jest naszą podstawą żywieniową. W Akaroa spacerujemy po nieco wymarłym, acz niezwykle malowniczym francuskim miasteczku. Następnie przejeżdżamy przez góry do Okains Bay, gdzie zostajemy na noc na jedynym w okolicy kampie. Miejsce jest niesamowite, stoi tutaj sporo przyczep i namiotów, ale nie ma żadnych ludzi. Możliwe, że obozowali tutaj głównie mieszkańcy Christchurch, którzy po trzęsieniu ziemi wrócili do miasta by ratować swój dobytek. Sama zatoka jest bardzo ładna z piaszczystą plażą, nie ma tu wielkich fal, można swobodnie pływać. Tylko ta nienaturalna cisza i pustka dookoła... Rano pogoda znowu płata nam figla – deszcz towarzyszy nam praktycznie przez całą drogę. Jednak nie to jest naszym największym zmartwieniem. Wskazówka pokazująca poziom paliwa nieuchronnie zmierza do zera, a każda mijana stacja jest zamknięta na cztery spusty. Sytuacja zaczyna robić się naprawdę nieciekawa, utknięcie na kilka dni na jakiejś nowozelandzkiej prowincji nie jest naszym wakacyjnym spełnieniem marzeń. Wreszcie prawdziwy cud – znajdujemy maleńką stację na której jest benzyna. Co za ulga, możemy kontynuować podróż przez Alpy Południowe na zachodnie wybrzeże. Około południa osiągamy Arthur’s Pass – wysoko położoną przełęcz (922 mnpm), niestety całą skrytą w deszczowych chmurach. Tuż za przełęczą na drodze nr 73 przejeżdżamy przez niezwykle widokowy wiadukt Otira długości 440 m i wysokości 40 m. Tutaj też mamy możliwość pierwszy raz z bliska przyjrzeć się niezwykle wścibskim papugom Kea, które obskubują uszczelki stojącego samochodu patrolu policyjnego. Papugi są przepiękne i pod ścisłą ochroną, ale trzeba na nie bardzo uważać, gdyż swoimi dziobami potrafią pozbawić auta wycieraczek i wszelkich gumowych elementów. My tymczasem zjeżdżamy z przełęczy i niezwykle malowniczą drogą dojeżdżamy do wybrzeża, gdzie kierujemy się najpierw na zakupy do Greymouth, a potem do pobliskiego Parku Narodowego Paparoa (wstęp wolny), słynącego z niezwykłych formacji skalnych, zwanych naleśnikowymi. Nazwa bierze się z budowy tych skał, które wyglądają jak warstwa kilkudziesięciu położonych na siebie placków. W wielu miejscach ocean wydrążył w nich liczne kanały przez które woda morska tryska jak z gejzerów na wysokość kilku metrów. Ogólnie miejsce rewelacyjne, a ponieważ zostawaliśmy na noc w Punakaiki, to stwierdziliśmy, że skoro widzieliśmy pancakes w promieniach zachodzącego słońca to z chęcią zobaczymy je również o wschodzie. Na nocleg obieramy sobie mały i przytulny parking za Punakaiki z widokiem na klify i ocean. Rano podczas przygotowania śniadania towarzyszą nam nieloty zwane wekami, które jak zahipnotyzowane obserwują każdy nasz ruch. Moment nieuwagi i jedna spryciula kradnie nam ze stołu gotową kanapkę, z którą ile sił w nogach ucieka w krzaki. Taka śmieszna, śniadaniowa przygoda z samego rana nastraja nas pozytywnie i w doskonałych humorach zaliczamy jeszcze raz pancakes i ruszamy w dalszą drogę na południe wyspy do Franc Josef Glacier. Tuż przed celem podróży skuszeni ładnymi widokami, zbaczamy z głównej drogi i dojeżdżamy do parkingu u podnóża doliny, skąd roztacza się wspaniały widok na lodowiec. Od razu podchodzi do nas tubylec z ofertą przelotu nad Alpami helikopterem. Jednak cena wydaje nam się mocno wygórowana i grzecznie dziękujemy za tego typu usługę. Okazuje się, że był to strzał w dziesiątkę, gdyż po chwili znowu zostajemy zagadani przez tego samego człowieka, który proponuje nam przelot za 165 NZD od osoby, co jest ceną niższą o 100 dolarów od pierwotnej. Zniżka wynikała z tego, że helikopter jest 4 osobowy i do kompletu brakowało im dokładnie dwóch osób. Wrażenia z 20 minutowego lotu trudne są do opisania. Widoki wspaniałych strzelistych szczytów przykrytych śnieżną czapą zapierały dosłownie dech w piersiach. Mamy też okazje spojrzeć na lodowiec Franc Josef z góry i przelecieć w pobliżu Mt Cook. Żałując, że lot trwał tak krótko, równocześnie cieszymy się, że daliśmy się namówić na taką w sumie ekstrawagancką i niezaplanowaną eskapadę. Za chwilę ponownie jesteśmy przy lodowcu, do którego z maleńkiej mieściny Franc Josef Glacier idziemy jakieś 30 min. Wśród tłumu turystów, nie wygląda już tak efektownie jak przed momentem, kiedy patrzeliśmy na niego lecąc helikopterem. Zresztą do samego lodowca nie można nawet podejść – liczne tablice ostrzegawcze i wycinki artykułów z gazet informują o niebezpieczeństwach jakie czyhają na nieuważnego turystę. Dalej można iść tylko z przewodnikiem i odpowiednim wyposażeniem w raki i czekan. Rzecz jasna za nie małą opłatą. Wracamy zatem do miasteczka, gdzie po spożyciu klasycznego Fish&Chips udajemy się na pobliski kamping Otto/MacDonalds Campsite. Nazajutrz wstajemy dość wcześnie rano z dwóch powodów – żeby nie spotkać się z rangerem i żeby móc podziwiać panoramę Alp z jeziora Matheson. Miejsce to słynie ze wspaniałych widoków gór, które odbijają się w tafli wody niczym w lustrze. Wczesna pora gwarantuje słoneczną pogodę i tym samym najlepsze widoki. I rzeczywiście jest co podziwiać, choć lekka bryza sprawia, że tafla jeziora jest pomarszczona przez małe fale. Z Franc Josef Glacier udajemy się do drugiego miejsca, w którym lodowiec schodzi bezpośrednio do lasu czyli do Fox Glacier. Widoki bardzo podobne jak w dniu poprzednim, nie są już w stanie nas specjalnie zaskoczyć, dlatego też wyruszamy dalej do Wanaki. W obrębie miasta i najbliższej okolicy nie udaje nam się znaleźć, żadnego miejsca do darmowego spania – wszędzie widnieją zakazy biwakowania, więc decydujemy się przenocować na kampingu w pobliskim Albert Town. Rano znów zbieramy się skoro świt, odwiedzamy miejscowe muzeum iluzji i jedziemy dalej na południe, by w drodze do Queenstown zatrzymać się na pierwszy w życiu skok na bungee z Kawarau Bridge. To tutaj rozpoczęło się światowe komercyjne skakanie. I rzeczywiście istna masówka, która wygląda tak, że podjeżdża wycieczka autokarem, z której wysypują się chętni na skok, płacą (180 NZD), wypisują ankietę, są ważeni i heja w dół. Przed nami było tylu chętnych, że musieliśmy czekać godzinę w kolejce. Wreszcie nadeszła pora na nas. Ubrany w uprząż ze spiętymi nogami stanąłem na krawędzi 43 metrowego mostu. 3, 2, 1 JUMP! Przed skokiem poprosiłem instruktorkę, która wpinała mnie w liny, że chcę dotknąć palcami wody w rzece. I to była dosłownie chwila, nie mam pojęcia czy udało mi się jej dotknąć czy też nie. Wrażenia niesamowite, adrenalina maksymalna. Po skoku z dołu lecę szybko na górę po aparat foto i znów w dół, żeby zrobić zdjęcie Asiuli, która skacze zaraz po mnie. Dziewczyna bez cienia strachu wybija się wspaniale z mostu i leci tak jakby to robiła codziennie. Prawdziwy zuch. Zadowolona wraca na górę, przybijamy żółwika i wiemy, że to na pewno nie był nasz ostatni skok… W niedalekim Queenstown parkujemy pod kolejką gondolową, którą zresztą jedziemy na górę (bilet w dwie strony 25 NZD), podziwiać panoramę miasta i okolicy. Tutaj też można oddać skok na bungee, ale nam tego typu wrażeń na jeden dzień wystarczy. Trochę szwendamy się po w sumie dość ładnym miasteczku, robimy zakupy w hipermarkecie i późnym wieczorem ruszamy dalej na południe, po drodze zatrzymując się na nocleg w jakimś ustronnym miejscu. Rano kontynuujemy podróż w stronę Fiordlandu, w Te Anau stajemy w zasadzie tylko na tankowanie i dojeżdżamy do przedostatniego przed Milford Sound kampingu DOC – Upper Eglinton Campsite. Niestety jakimś dziwnym niedopatrzeniem nie doczytałem w broszurce DOC, że na tych kampingach można palić ogniska w specjalnych paleniskach. Jak to tak – biwakować z piwkiem bez jakichkolwiek pyszności z grilla? Może to i głupie, ale wracamy do najbliższego (bagatela tylko 71 km) sklepu w Te Anau, gdzie dokonuję zakupu odpowiednio przygotowanych steków, po czym wracamy na kamping. Rozpalamy grilla i tak przyjemnie mija nam wieczór, przy piwku i stekach. Tę sielankę zakłóca ranger, który sprawdza opłaty za kamping, chcąc nie chcąc uiszczamy odpowiednią kwotę za nocleg i wracamy do grillowania. Wieczór dodatkowo umila nam maleńki ptaszek miromiro, któremu rzucamy okruszki bagietki. Wesołym ćwierkaniem dopomina się kolejnej porcji, a jego śpiew słyszymy potem jeszcze długo w nocy. Poza tym zaczyna lać i niestety pada cały następny dzień. Tak to już jest z Fiordlandem, że pada tu średnio 180 dni w roku a roczne sumy opadów przekraczają 8000 mm!!! strona 1 | 2 | 3 | 4 | 5
W pierwszej części relacji z naszej wyprawy do Nowej Zelandii, dowiecie się:jak doszło do tego, że pojechaliśmy do Nowej Zelandiikto w tej wyprawie wziął udziałprzydatne informacje, o których warto wiedzieć planując podróż do Kraju KiwiJak kiełkują marzeniaMoja dziecięca świadomość rozwijała się w trakcie zapewnionej przez dziadków i rodziców tułaczki po rozmaitych ośrodkach zakładowych i stanicach harcerskich w schyłkowej fazie PRL-u. Kiełkowała wtedy ciekawość świata. Tego w zasięgu regulowanym przyzwoleniem Wielkiego Brata i tego za żelazną kurtyną. Ciekawość rozbudzana nie internetem, kolorowymi magazynami czy programami telewizyjnymi, ale książkami podróżniczymi. „W pustyni i w puszczy”, książkami o Indianach i kowbojach, a przede wszystkim niezwykle opisanymi przez Alfreda Szklarskiego przygodami Tomka Wilmowskiego. Świadomość, że pracujący w zakładzie przemysłowym i wyrabiający na żądanie normę za normą ojciec, nie zaskoczy nagłą tajemniczą przygodą na miarę ekspedycji do Australii, była przytłaczająca dla chłopaka o coraz bujniejszej, w miarę połykania kolejnych rozdziałów książek wiele lat ograniczenia natury geopolitycznej i ekonomicznej sprawiały, że w obszarze snów pozostawały osobiste wyprawy na drugi koniec skupiając się na swoich marzeniach, człowiek potrafi wieloma z pozoru zupełnie nie powiązanymi decyzjami doprowadzić do zupełnie niewiarygodnych zbiegów okoliczności. Wtedy marzenia się Nowa ZelandiaPlanując wyprawę życia w pierwszym momencie pomyślałem o Australii. Dlatego, że żyje tam pies dingo, krokodyl, który najwięcej ofiar pożera na oceanicznych plażach, kangur, miś koala, kolczatka i dziobak – fenomeny świata biologii, bardzo jadowite węże i śmiertelnie kąsające pająki. To tam wyemigrował Kaczmarski, a najwyższy szczyt nosi nazwę “Góra Kościuszki”, to tam jest słynna opera w Sydney, Aborygeni, wielka pustynia… a Nowa Zelandia jest jeszcze dalej więc co tam dopiero musi być!?!Średnio wykształcony geograficznie mieszkaniec kraju nad Wisłą, posiada niewiele informacji o Nowej Zelandii. Wie, że nie ma tam pająków i groźnych gadów, że kiwi nie rośnie tam tylko na drzewach, że każdy ma tam hopla na punkcie ekologii i że rdzenni mieszkańcy są protoplastami sztuki tatuażu :). Jednak dopiero od czasu wielkiej ekranizacji Władcy Pierścieni wg. Tolkiena, kraj ten zyskał olbrzymi rozgłos, podobnie jak Dubrovnik dzięki „Grze o Tron”. Pod kierownictwem zafascynowanego swoim krajem Petera Jacksona powstał film z rozmachem niespotykanym dotąd w światowym kinie. Na skutek jego popularności w wyobraźni milionów widzów zagnieździł się widok niesamowitej scenerii Nowej Zelandii. Wielu zapragnęło tam pojechać. Wśród nich moja rodzina. Jak się okazało po powrocie, podróż a nawet emigracja do tego owianego legendą kraju jest marzeniem większości osób które pierścieniaW naszej wyprawie wziąłem udział ja z żoną Basią i wówczas 17 miesięczną córką Tosią, która od urodzenia z ufnością i cierpliwością przyjmowała nasze globtroterskie pomysły. Organizujemy i prowadzimy rejsy morskie na katamaranach na całym świecie, więc Antosia w momencie wyruszenia w podróż, miała już za sobą przeszło 40 lotów, w tym Na Karaiby, Seszele i do RPA. Towarzyszyła nam także Róża – mama Basi, która miała w wyjeździe na drugi koniec świata swój własny cel. Był nim udział w zawodach wioślarskich w ramach olimpiady mastersów – World Masters Games Auckland 2017, która w tym czasie odbywała się w Nowej Zelandii. Dla aktywnego całe życie sportowca było to inspiracją do wyjazdu na równi magnetyzmem tej w ręceBiorąc pod uwagę średnie zarobki w Polsce, cena biletu lotniczego do Nowej Zelandii wydaje się zaporowa. Zwykle kształtuje się na poziomie 5-6 tyś zł. Na podniebny rynek wchodzą jednak coraz bardziej ekspansywnie przewoźnicy arabscy i chińscy. Trafiliśmy na ofertę biletu z Budapesztu do Auckland w cenie 2600 zł. Wszystko ma jednak swoje plusy i się najpierw dostać z Poznania do Budapesztu. Powiększyło to i tak długą listę przesiadek do pięciu, a ilość godzin spędzonych w podróży do 48 godzin, licząc już ze stolicy więcej, na przesiadki w Chinach mieliśmy tak mało czasu, że prędzej czy później musiało się to skończyć tragedią, która na szczęście nastąpiła w drodze na lotnisko w Auckland dotarliśmy szczęśliwie po ok. 70 godzinach od wyruszenia z wiza, kontrola podróżnaZanim legalnie postawiliśmy nogę na niegdysiejszej maoryskiej ziemi, musieliśmy się poddać dość szczegółowej kontroli paszportowej, po odstaniu dłuższego czasu w kolejce dla nie-rezydentów Nowej Zelandii, Zjednoczonego Królestwa i Australii, po której wbito nam w paszport 3-miesięczną wizę turystyczną, o którą jako obywatele Unii Europejskiej nie musieliśmy zabiegać wcześniej. Hazardem było przemycenie resztek jedzenia dla dziecka. Własne zapasy pokornie wyrzucaliśmy na skutek licznych informacji o grożących konsekwencjach za niesubordynację w tym względzie. Bardzo pilnują aby nie wwozić do kraju „obcych kultur bakterii” 🙂 Co ciekawe, dezynfekują większy sprzęt turystyczny jak namioty, plecaki, buty trekkingowe. Po zakończeniu wszystkich procedur, postawiliśmy pierwsze kroki w Kraju karty płatnicze, cenyW Nowej Zelandii walutą jest dolar nowozelandzki którego kurs podczas naszego pobytu to ok 2,8 PLN = 1 Dolar całym kraju nie ma problemu z transakcjami kartą kredytową VISA i też wymienić Euro czy dolary amerykańskie w się szybko przekonaliśmy, koszty poniesione na bilety do Nowej Zelandii to dopiero wierzchołek góry lodowej. Planując tam podróż, należy nastawić się na ceny trzykrotnie większe od tych w Polsce! Na szczęście paliwo jest w zbliżonej cenie i poza centrum Auckland parkingi są bezpłatne. Dla naszej wesołej gromadki na noclegi, transport wynajętym samochodem, płatne wstępy i jedzenie kupowane w markecie(poza dwoma wyjątkami w restauracji), potrzebowaliśmy bez przesady ok. 400 euro/dzień… Zanim dotrwaliśmy do końca pobytu, karta kredytowa z niemałym limitem, której używaliśmy, została wyczerpana do zera. Szczerze przyznam, że nie spodziewaliśmy się takich wydatków. Nasza rada – bierzcie to pod uwagę planując wycieczkę. Oczywiście dla wędrowców bez dzieci, podróżujących autostopem i biwakujących pod namiotem wydatki będą znacznie mniejsze. A dla nas cóż… Głosząc za sloganem – Dziecko-nasza największa inwestycja, a czas z nim spędzony – bezcenny ☺Strefa czasowaPomiędzy Warszawą a Wellington jest 11 godzin przesunięcia czasowego. Stanowi to dla organizmu nie lada problemem adaptacyjny, który potęguje się z powodu dziecka. Jest bardzo trudno wytłumaczyć kilkunastomiesięcznej istocie, że w „jej środku nocy” trzeba się bawić a nie spać, bo za oknem jest jasno 🙂W naszym przypadku pełna adaptacja trwała ok. 3 prawo jazdy, ruch drogowyJeszcze przed wylądowaniem w Auckland, które nie będąc stolicą jest bez wątpienia oknem na świat Nowej Zelandii, musieliśmy podjąć decyzję o planie podróży. Postanowiliśmy po przespaniu jednej nocy wrócić na lotnisko i polecieć na Wyspę Południową. Zrobiliśmy tak z dwóch powodów:w połowie kwietnia, ok. 1000 km w stronę bieguna południowego, nadciąga nieubłaganie złota nowozelandzka jesień i każdy tydzień opóźnienia grozi gorszą Nowej Zelandii obowiązuje ruch lewostronny. Dla nieobytych z taką zmianą kierunku jazdy, łatwiej jest zacząć prowadzić na o wiele mniej uczęszczanych drogach południa niż rzucać się od razu we wzmożony ruch 1,5 milionowej do największego miasta Dunedin narodowymi liniami lotniczymi przyzwoitym samolotem i miłą obsługą. Cena za lot na poziomie europejskich przewoźników. Air New Zealand posiada dobrze rozwiniętą siatkę połączeń, umożliwiające dostęp do nawet niewielkich lotnisk na terenie całego kraju, często jednak z przesiadką w lotnisku w Dunedin, odebraliśmy zarezerwowany jeszcze z Polski samochód na pierwsze 7 dni naszej wycieczki. Stan samochodu był bez zarzutu, podobnie jak obsługa biura. Wypożyczenie fotelika dla dziecka jest dużo tańsze niż w się na SUV-a z myślą o bezdrożach Wyspy Południowej. Nie była to do końca uzasadniona decyzja biorąc pod uwagę dobry stan dróg. Namawiamy jednak aby samochód, mający uciągnąć więcej niż 2 osoby z podręcznym bagażem miał trochę więcej mocy. Na Wyspie Północnej bez problemów wystarczyło nam osobowe w NZ są w niezłej kondycji ale praktycznie brak jest autostrad i dróg ekspresowych. Większość ruchu odbywa się jedną nitką. Kierowcy nie są przesadnie brawurowi i w 99% życzliwi. Najbardziej na drodze trzeba uważać na kierowców, którzy zaczynają swoją przygodę z ruchem lewostronnym. Na szczęście pod prąd autostradą nie szarżują z wcześniej wspomnianego powodu tj. braku autostrad ☺*W przypadku policyjnej kontroli jest wymagane międzynarodowe prawo jazdy, które należy sobie wyrobić w Polsce. Nie jest to żaden kłopot ani wydatek a może nam zaoszczędzić kłopotów.**Ciekawostką jest że na terminalu krajowym w Auckland sami sobie przyklejamy naklejki na bagaż i wrzucamy na taśmę. Był dreszczyk emocji ale wszystko doleciało bez problemu.***Moja dozgonna wdzięczność dla pani na kontroli osobistej na lotnisku w Auckland, która zamiast zabrać i wyrzucić mój ulubiony nóż, umożliwiła bezpłatne nadanie jeszcze jednego bagażu. To pierwsze takie podejście do nieumyślnego nożownika, jakie do tej pory spotkałem na lotniskach świata.**** Ciekawe rozwiązania na drogach to np. informacja na znakach przed zakrętami z wartością sugerowanej prędkości, z jaką powinniśmy brać ten zakręt. Inna to sygnalizacja świetlna przed pasami włączającymi do ruchu na zatłoczonych drogach w Auckland. Mają za zadanie wpuszczać po jednym samochodzie co kilkanaście sekund aby mógł on bezpiecznie dołączyć się do strumienia pojazdów.*****Bardzo popularne w Nowej Zelandii jest podróżowanie camperami. Po części wynika to z zamiłowania do takiego środka transportu. Drugi powód to niewystarczająca w sezonie infrastruktura noclegowa.****** Campery, którymi podróżują tam młodzi i mniej majętni ludzie są przygotowywane przez dużych operatorów. Są często identycznie obklejone a ich wielkość zaczyna się od samochodów wielkości VW sharana aż po wielkie, wieloosobowe samochody z prysznicami i pełnią dalsza wpisu o naszej wyprawie do Nowej Zelandii pod linkami:Część 2: Nowa Zelandia – cała prawda o przyrodzie i mieszkańcach Kraju KiwiCzęść 3: Nowa Zelandia – dlaczego ludzie tu przyjeżdżają i jakie mogą być tego konsekwencje?Część 4: Nowa Zelandia – 20 miejsc, które warto zobaczyć podróżując z małym dzieckiem
tubylec z nowej zelandii